O Zakolu Wawerskim, wszystkich jego mieszkańcach i mieszkankach, a także o edukacji przyrodniczej i rzecznictwie z Olgą Roszkowską i Zuzią Derlacz rozmawia Aleksandra Litorowicz
Kto tworzy Grupę Zakole?
Zuzia Derlacz: Tworzymy ją wraz z Krysią Jędrzejewską-Szmek, Olą Knychalską, Polą Salicką i Igorem Stokfiszewskim. Jest to jednak projekt otwarty i współpracujemy z wieloma osobami, a połączenia między nami pojawiają się często w niespodziewany sposób.
Jak Zakole Wawerskie Was znalazło?
Olga Roszkowska: Zostałyśmy zaproszone do projektu przez Krytykę Polityczną, która wiedziała o tym miejscu od Krysi Jędrzejowskiej-Szmek, zainteresowała się nim i uczyniła z niego punkt startowy europejskiego projektu Mediactivism, skupionego na różnych aspektach prawa do miasta. W Warszawie centralnym zagadnieniem jest klimat.
Z.D.: Poza tym Zakole było wskazywane jako miejsce, które można jeszcze uratować.
O.R.: Ale nasze działania rozwinęły się zupełnie inaczej, niż to było przewidywane. Dzięki otwartości Krytyki Politycznej mogłyśmy zinterpretować ten temat według naszych własnych potrzeb. Ostatecznie zadziało się coś większego niż sam projekt – coś, co przetrwa. Inicjatywa zaczęła skupiać i angażować wiele różnych osób, trochę metodą kuli śniegowej. Wszyscy zaczęliśmy też coraz mocniej przywiązywać się do Zakola – przez ostatnie dwa lata skutecznie nas ono wciągnęło.
Ta praca miała kilka etapów, które dość naturalnie się zmieniały. Na początku dałyśmy sobie dużo czasu na rozpoznanie terenu. Skupiałyśmy się na rozmaitych metodach poznawczych, na rozmowach i na zapraszaniu tam różnych osób; zazwyczaj były to spotkania jeden na jeden i w ten sposób zaczęłyśmy zbierać wiedzę na temat okolicy. Później zaczęło się działanie bardziej grupowe i zaplanowane, czyli spacery, podczas których starałyśmy się łączyć wiedzę różnych środowisk i znajdować wspólne płaszczyzny rozumienia tego terenu i metody, które później mogłyby być używane na przykład w edukacji przyrodniczej, badaniach naukowych czy w polu sztuki. Dziś skupiamy się przede wszystkim na rzecznictwie związanym z bytami nieludzkimi żyjącymi na tym terenie.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
Jakim bohaterem tej opowieści jest Zakole Wawerskie?
O.R.: Zakole to bardzo duży, liczący ponad dwieście hektarów obszar zielony znajdujący się osiem kilometrów w linii prostej od Pałacu Kultury, czyli szokująco blisko centrum Warszawy. Jego fragment stanowią bagna i mokradła ze złożami torfu oraz lasem olsowym, choć w większości to podmokłe łąki. Kiedyś wykorzystywano je jako tereny rolnicze, więc grunt był meliorowany i w pewnym momencie został znacznie osuszony. Woda jednak tu powróciła, bagno się nawodniło – głównie dzięki zaniechaniu praktyk rolniczych oraz za sprawą bobrów, które są kluczowe w regulowaniu stosunków wodnych.
Ten wielki obszar jest właściwie niewidoczny, ponieważ pozostaje skryty za ekranami trasy szybkiego ruchu, Wałem Miedzeszyńskim i Trasą Siekierkowską. To z jednej strony jego wielki atut, bo prawdopodobnie dzięki temu „schowaniu” udało mu się przetrwać do tej pory, z drugiej jednak strony nie jest zakorzeniony w świadomości mieszkanek i mieszkańców miasta. Nie znamy jego wartości związanej z dzikością i bioróżnorodnością; nie doceniamy tego, że pokazuje, czym była Warszawa, zanim została zabudowana. To niebezpieczne, bo zachodzące tam zmiany nie są powszechnie zauważane. Nawet osoby mieszkające blisko Zakola często po prostu go nie znają.
Z.D.: Ważne jest też to, że Zakole Wawerskie to starorzecze i teren zalewowy Wisły. Ziemia jest tu podmokła i zawiera warstwę torfów, które magazynują w sobie węgiel. Ale przede wszystkim to obszar retencyjny – to bardzo ważne, by zatrzymywać wodę w krajobrazie, a nie odprowadzać jej prostymi kanałami do Wisły. Jak wspomniała Olga, Zakole również jest niestety poszatkowane dawnymi kanałami melioracyjnymi. I choć dziś jest lepiej niż dawniej, bo nie odwadnia się go już na potrzeby rolnicze, a część kanałów nie pełni już pierwotnej funkcji, to teren ten mógłby być znacznie lepiej nawodniony. Zatrzymywanie wody, szczególnie w mieście, pozytywnie wpływa na lokalny klimat – nawilżone powietrze przeciwdziała takim zjawiskom jak miejska wyspa ciepła czy susza. Z kolei w kontekście ryzyka powodzi to świetny obszar retencyjny, który jest w stanie zmagazynować nadmiar wód opadowych.
Z perspektywy gospodarki wodnej i klimatu Zakole Wawerskie ma zatem olbrzymią wartość. Jego potencjalne zniknięcie wiązałoby się z katastrofą, bo w torfie zdeponowane są wielkie złoża dwutlenku węgla. Osuszenie torfowiska „odpaliłoby bombę” – gaz przeniknąłby prosto do atmosfery. Poza tym Zakole stanowi dom dla wielu gatunków roślin, zwierząt i grzybów.
O.R.: Na pewnym poziome Zakole samo całkiem nieźle się broni. Na początku miałyśmy skłonność do tego, by myśleć o nim jako o miejscu zagrożonym czy atakowanym, ale później, obserwując działające tam mechanizmy, zobaczyłyśmy, jak dobrze radzi sobie ono z różnymi procesami, które się tam dzieją. Są takie rodzaje ludzkiej aktywności, przed którymi Zakole może się świetnie obronić, wysyłając na przykład armię komarów albo bobrów, ale oczywiście są też inne ludzkie działania, które będą dla niego znacznie trudniejsze do odparcia.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
Opowiedzcie jeszcze o mieszkańcach Zakola. Wszystkich.
O.R.: Jak wspomniałam, bardzo ważną ekipą na Zakolu są bobry. Mają tu swoje siedliska, żeremia i tamy, kontrolują przepływ wody i świetnie sobie radzą z zatykaniem kanałów melioracyjnych – znacznie lepiej niż ludzie. Bardzo bogata jest też awifauna – w latach 90. występowało tu 126 gatunków ptaków. Dziś siedliska mają tu te gatunki, które nie mogą gniazdować nigdzie indziej w Warszawie, bo po prostu w mieście nie ma tak dużych terenów zielonych i podmokłych.
W związku z tym często spotykanymi gośćmi są tu ptasiarze i ptasiarki. Swoich studentów i studentki na zajęcia przyprowadza tu też Marta Wrzosek, mykolożka, z którą współpracujemy. Na początku niczego niezwykłego się po tym terenie nie spodziewali, ale później okazało się, że znajdowali tu niesamowite gatunki grzybów, jakieś fantastyczne i rzadkie maleństwa. Co ciekawe, wzdłuż alei topolowej, która prowadzi przez część Zakola, można zauważyć stare jabłonie, śliwy, porzeczki i gdzieniegdzie orzechy, co świadczy o tym, że jeszcze niedawno teren ten używany był w celach rolniczo-sadowniczych. I choć granica Zakola, gdzie dzikie bagno styka się ze strefą miejską, cywilizacją i trasą szybkiego ruchu, wydaje nam się drastyczna, to kiedy opowiemy o tym poprzez historię rolniczą, sprawa wydaje się zdecydowanie bardziej niejednoznaczna. A teraz z tych jabłoni i porzeczek korzystają już inne gatunki, które się nimi żywią.
Z.D.: Warto też wspomnieć o tym, że łąki są często siedliskami półantropogenicznymi – odbywał się tam na przykład wypas zwierząt lub były raz na rok koszone, i rzadkie gatunki z podmokłych łąk zdążyły do tego przywyknąć. Teraz, gdy spora część terenu dziko zarosła (w dużej mierze nawłocią, czyli gatunkiem inwazyjnym), część tych gatunków pozostaje „uśpiona”.
Wracając do mieszkańców Zakola: jest to też miejsce dla niezliczenie wielu malutkich organizmów, które widać na naszym filmie Z wody. Kolejnymi istotnymi mieszkańcami mokradeł są oczywiście płazy, których niestety na Zakolu jest coraz mniej – nie do końca wiemy dlaczego. Dookoła mieszkają też ludzie – niektórzy w domach jednorodzinnych, nawet bardzo, bardzo blisko, właściwie już na samym Zakolu, a niektórzy nieco dalej, na nowych osiedlach. Dla wielu sąsiadów to miejsce jest bardzo ważne jako teren zielony, ale część wcale z niego nie korzysta, bojąc tej dzikości i bagien, które w naszej kulturze kojarzą się z czymś niebezpiecznym.
Grupa mieszkańców częściowo pokrywa się z grupą właścicieli terenu, bo warto zauważyć, że większość działek na Zakolu to tereny prywatne należące do stu kilkudziesięciu właścicieli. To utrudnia dbanie o ten obszar i jego aktywną ochronę – zwłaszcza teraz, gdy procedowany jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego Zakola Wawerskiego. I choć miasto chce chronić tę okolicę, to na razie nie zobowiązało się do wykupu gruntu. Nie oszukujmy się: żeby móc faktycznie chronić Zakole, trzeba je po prostu wykupić. Tym gestem władze miasta pokazałyby, że biorą odpowiedzialność za naszą wspólną międzygatunkową przyszłość. W dłuższej perspektywie to miejsce jest bardzo istotne dla ludzi, miasta i klimatu, ale też dla wszystkich nieludzkich mieszkańców. Jego część ma poza tym potencjał jako tereny rekreacyjne oraz edukacyjne. Żeby zobaczyć takie bagna, zwykle jeździ się pod Warszawę – a te leżą naprawdę blisko centrum.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
O.R.: Tymczasem odmowa wzięcia przez miasto odpowiedzialności za tę okolicę wzmaga poczucie zaniedbania, które silnie wybrzmiewa wśród mieszkanek i mieszkańców oraz właścicieli i właścicielek działek. Teraz wielu z nich postrzega Zakole jako miejsce zdegradowane. To wiąże się szerzej z niską świadomością dotyczącą roli bagien i mokradeł, bo w edukacji przyrodniczej nie buduje się wokół nich opowieści, która mówiłaby o ich wartości. Ze strony miasta brakuje jasnego komunikatu, że kształt tego miejsca jest intencjonalny – że ono właśnie tak ma wyglądać. Konieczne jest zamanifestowanie, że dzikość jest dla nas cenna, a zagospodarowanie terenu nie jest jedyną opcją. Wiele osób czeka na informację, co tu będzie. Czy będzie to na przykład klasyczny park? I jakie ten teren będzie pełnił funkcje?
Tymczasem decyzja o pozostawieniu Zakola w formie dzikiej lub półdzikiej pokazałaby, że nie musimy przekształcać każdego metra kwadratowego w mieście. Bo Zakole w takiej formie, jaką ma, spełnia niezwykle dużo rozmaitych funkcji. Oczywiście są pewne aspekty, którymi warto byłoby się zaopiekować – te okolice są na przykład dość mocno zaśmiecone, kanały melioracyjne czekają na kontrolę, a niektóre łąki mogłyby od czasu do czasu być koszone. Te kroki nie wiążą się jednak z karczowaniem czy odwadnianiem terenu ani stawianiem tu ławek i latarni.
Z.D.: Wydaje się, że miasto chciałoby iść w dobrym kierunku, ale sprawę komplikuje trudna sytuacja własnościowa tych terenów, no i oczywiście kwestie finansowe. Ratusz mógłby ogłosić wieloletni plan wykupów albo chociaż aktywniej poszukiwać pieniędzy na wykup tych gruntów. To się jednak nie dzieje i w rezultacie właściciele działek czują się pokrzywdzeni, że sami muszą utrzymywać zieleń na terenach, które służą wszystkim mieszkańcom stolicy.
A co jest w planie miejscowym?
ZD: Zakole jest tam w dużej mierze oznaczone jako tereny zieleni urządzonej i tereny leśne, w tym przypadku lasy olsowe. Intencją miasta jest pozostawienie tej okolicy w stanie dzikim i półdzikim oraz udrożnienie niektórych szlaków komunikacyjnych, żeby trochę łatwiej było się tam dostać. Brak jednak zobowiązania do uregulowania kwestii własnościowych. Plan miejscowy, jeśli zostanie uchwalony, powinien zabezpieczyć ten teren przed zabudową – natomiast właściciele i tak pozostaną z działkami, za które będą musieli płacić podatki. Inną sprawą jest to, że w planie, który musi być zgodny ze studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Warszawy, Zakole przecinają dwie nowe drogi – coś takiego na pewno nie powinno mieć miejsca.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
Mówiłyście o kilku etapach Waszego bycia na Zakolu. Najpierw same poznawałyście to miejsce, później zaczęłyście angażować naukowców i ludzi z zewnątrz poprzez spacery, a teraz stałyście się rzeczniczkami tej okolicy. Jak te zmieniające się w czasie cele łączą się z metodami, jakich używacie w Waszej pracy?
O.R.: Gdy budowałyśmy program edukacyjny, zależało nam na tym, żeby u jego podstaw stały wrażliwość, delikatność, wczuwanie się w teren oraz obserwowanie jego reakcji na naszą obecność. Na tym opierałyśmy się przy wypracowywaniu naszych metod poznawczych. Wiązało się z tym mnóstwo obaw i stresu dotyczącego tego, że w ogóle tam jesteśmy. Łatwo zacząć samą siebie postrzegać w kontrze do przyrody, jako intruzkę czy obce ciało. Z drugiej strony nie chodzi o to, żeby zadręczać się poczuciem winy w związku z tym, że chcemy tam wejść. Chodzi o to, jak to robimy i czy mamy świadomość potencjalnych konsekwencji naszej obecności. I nawet jeśli po drodze pewne detale się zmieniają, to od samego początku trzymamy się tej intuicji.
Jak wspomniałyśmy, Zakole ma niesamowity potencjał edukacyjny, a to łączy się z wypracowywaniem nowych metod związanych ze specyfiką terenu, czasem niełatwą dla nas czy dla osób nieprzyzwyczajonych do obcowania z mokradłami. Tę przestrzeń bardzo intensywnie się odczuwa, zwłaszcza latem – jest wilgotno, gęsto, wszędzie mnóstwo komarów, wszystko cię dotyka i gryzie. Dlatego centralne są dla nas metody oparte na świadomości tego, czym jest nasza obecność na tym terenie i jak możemy używać własnego ciała, by poznać i zrozumieć przyrodę. Uczymy się też tego, jak możemy wyostrzać i nastrajać nasze zmysły.
Próbujemy dzielić się tą wiedzą na różne sposoby, tak żeby nie była zhierarchizowana ani ekskluzywna, czyli dostępna tylko dla osób należących do konkretnych środowisk, szczególnie naukowych. Staramy się przetłumaczyć wiedzę naukową na doświadczenie. Odwiedzamy Zakole w małych grupach – po pierwsze po to, żeby nasza obecność nie była zbyt inwazyjna, ale też po to, by umożliwić wspólne przeżywanie. W związku z tym pojawił się namysł nad tym, na ile edukacja musi łączyć się z bezpośrednim doświadczeniem. I czy jesteśmy w stanie stworzyć opowieść o Zakolu dla osób, które nie chcą albo nie mogą się tam znaleźć. Nawet my nie bywamy tam zbyt często. Nie jest to też miejsce, które koniecznie widzę jako przestrzeń codziennych spacerów. Bycie tam wiąże się raczej z uczuciem, że jestem na wycieczce, wciąż wydaje mi się czymś specjalnym. Myślę sobie teraz, że można celebrować Zakole właśnie w takim kontekście – że odwiedzenie go jest wyjątkowym wydarzeniem.
Z.D.: Naszym celem od samego początku było umieszczenie Zakola w świadomości warszawiaków i warszawianek oraz zapośredniczenie wiedzy o nim. Temu służą nasze działania i strona internetowa zakole.pl. Chciałyśmy też stworzyć zalążek społeczności, która będzie się troszczyć o to miejsce i jego różnorodnych mieszkańców. My byłyśmy w oczywisty sposób „bazą”, ale z czasem dołączyło do nas wiele osób i udało się stworzyć pewną sieć. Teraz, działając w domenie rzecznictwa, nie jesteśmy w tym same – uczymy się tego i otrzymujemy dużo pomocy od osób bardziej kompetentnych w tej dziedzinie.
O.R.: W ramach tej opowieści duże znaczenie mają dla nas także współprace, które nawiązujemy, bez dominacji nas jako Grupy Zakole. Posługujemy się – ukułyśmy sobie takie określenie – „wielowiedzą”. Mieszają się w niej różne dziedziny – jest miejsce i na naukę, i na wyobraźnię, i na bardziej zmysłowe przeżycia. Ale jest też przestrzeń dla opowieści o lokalności i o osobach, które mają inny związek z tym terenem. Na przykład o starszym naukowcu, który od trzydziestu lat przychodzi tu z lornetką, o zagubionym rowerzyście albo o mieszkańcu sąsiedztwa. Ta opowieść jest pojemna i każdy może coś do niej dołożyć.
Na wagę narracji dotyczącej miejsca zwrócił nam uwagę były wiceburmistrz Wawra Jacek Wiśnicki, który dobrze zna Zakole i sam jest ptasiarzem. Zakole nie miało wtedy żadnej konkretnej, wyrazistej narracji. A jeżeli żadna taka opowieść nie zostanie napisana, to w pewnym momencie może pojawić się zupełnie inna narracja, która inaczej ustawi priorytety związane z tą okolicą. Nas na razie cieszy to, że miasto – bo to też nie było oczywiste – chce zachować te tereny mniej więcej w takiej formie, jaką mają teraz. Ale to nie wystarcza – tę opowieść i tak trzeba pisać, stopniowo konstruować. Sądzę, że nasza bezpośrednia obecność przekłada się na wrażliwość, którą wykorzystujemy potem w tej zapośredniczonej opowieści, na przykład poprzez tworzenie filmów czy materiałów na stronę internetową.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
I tak doszłyśmy do wątku Z wody, czyli Waszego filmu przyrodniczego. Ma on eksperymentalną formułę, wiele tematów pozostaje w sferze domysłów i niedopowiedzeń.
O.R.: Punktem wyjścia było nasze marzenie o stworzeniu mockumentu o komarach jako strażnikach Zakola [śmiech]. Film powstał we współpracy z Departamentem Obecności Muzeum Sztuki Nowoczesnej i jest podróżą umożliwioną przez najmniejsze organizmy Zakola. No, może nie najmniejsze, ale lokujące się na granicy naszego spostrzegania. I prowadzi przez życie, które toczy się dookoła wody, w różnych stanach jej skupienia. Woda na bagnie nie przypomina tej płynącej wartkim strumieniem czy stojącej w dużych zbiornikach – często jest zupełnie niewidoczna, a jednocześnie jej obecność lub brak są kluczowe dla wszystkiego, co się tam wydarza. Staramy się o tym opowiadać przez pryzmat wszystkich istot, które żyją w wodzie albo dookoła niej – film jest więc powolnym i czułym przyglądaniem się i zachwycaniem różnymi malutkimi bytami. Jednocześnie próbujemy w nim mówić o mechanizmach obronnych Zakola. Zarówno o strategiach konkretnych gatunków, jak i o „strażniczej” funkcji tej wody i podmokłości terenu. Dźwięk opracował Mateusz Olszewski, czyli Zaumne – i zrobił to z ogromną wrażliwością. Uważam, że jego praca jest fantastyczną interpretacją tego, jakie dźwięki mogą wydawać bezkręgowce czy inne miniciała, których raczej nie możemy zazwyczaj usłyszeć. Film miał premierę na festiwalu HER Docs w Kinotece, ale wcześniej zrobiłyśmy też przedpremierę w Wawerskim Centrum Kultury (filia Zastów) podczas bagiennego spotkania sąsiedzkiego – bo pierwszą, wstępną wersję chciałyśmy pokazać w lokalnym kontekście. Mamy nadzieję, że będzie sobie dalej podróżował.
Zwróciłyście się ku mikroskali. Czy to „wyszło” od razu, czy coś Was do tego skłoniło, natchnęło? To był świadomy wybór? A jeśli tak – czy był trudny?
O.R.: Ta decyzja przyszła naturalnie. Podczas spacerów po Zakolu nauczyłyśmy się zwracać uwagę na detale. Osoby, które dzieliły się z nami swoją wiedzą, zachwycały się właśnie tymi maleńkimi bytami, na przykład Igor Siedlecki mrówkami i bezkręgowcami, a Marta Wrzosek grzybami. Raz spotkałyśmy bociana czarnego, ale to, co widzimy zazwyczaj i co przykuwa naszą uwagę, to są na przykład malutkie ślimaki bursztynki, i to do nich czujemy się chyba najbardziej przywiązane. W ramach nauki uważności przyglądanie się tym maleństwom i zachwycanie się nimi stało się typowym elementem naszego obcowania z Zakolem, więc właśnie do tego odwołałyśmy się potem w filmie. A poza tym, myśląc o komarach i przyglądając się ich cyklowi życiowemu, ich funkcjom i intencjom obronnym, naturalnie zwróciłyśmy się ku skali, gdzie wszystko wydaje się pozbawione wagi i ledwo zauważalne. A tak naprawdę jest bardzo intensywnie odczuwalne.
Czyli kończymy to spotkanie całkiem pozytywną refleksją, że uważności można się nauczyć?
O.R.: Tak, chyba właśnie tak o tym myślimy. Do uważności potrzebujemy wręcz rozgrzewki i ćwiczeń, a także ‒ podobnie jak w przypadku wielu innych umiejętności – pracy. Oczywiście różne osoby mają inną uważność na różne rzeczy, niekiedy bardziej naturalną czy intuicyjną; ale wszyscy możemy się jej uczyć i sobie w tym pomagać. Widzę to po nas. Zaczęłyśmy dostrzegać nowe rzeczy i widzimy coraz więcej.
Fot. dzięki uprzejmości Grupy Zakole
Zakole to projekt zakorzeniony na mokradłach Zakola Wawerskiego, które obejmuje zarówno malownicze, w większości niedostępne bagna, jak i rozległe łąki. Obszar ten zamieszkany jest przez różne istoty – bobry, ptaki, żaby, komary, olchy, trzciny i trawy, a także przez ludzi. Naszym celem jest poznanie tej okolicy wraz z jej mieszkankami i bywalcami, a także rozpoznanie i zmapowanie różnych jej znaczeń. Osoby zaangażowane w Zakole poszukują sposobów opowiadania i doświadczania tego typu terenów oraz przybliżania perspektywy współtworzących je istot. Zależy nam na podkreśleniu wagi istnienia podobnych miejsc w miastach, przede wszystkim ze względów przyrodniczych i klimatycznych, oraz na skierowaniu uwagi na złożoność relacji i interesów powiązanych z nimi aktorów.
Zakole jest projektem otwartym – opiera się na szerokich sojuszach i współpracy z różnymi aktorami zainteresowanymi przyszłością Zakola Wawerskiego, a celem jest wypracowywanie wokół niego nowego języka i narzędzi poznawczych.
Działania realizowane są w ramach unijnego projektu Mediactivism prowadzonego w Polsce przez Krytykę Polityczną.